Ta strona to zalążek artykułu. Jeśli możesz, rozbuduj go. Wywiad będzie wdzięczny. |
UWAGA!
Spoilery z 5. tomu Każde Martwe Marzenie! |
Owerth | |
---|---|
Thoweth (wizja fanowska) | |
Moc | bóg vaihrów |
Pochodzenie | twór Niechcianych |
Kultura | Mrok |
Przynależność | bogowie? |
Miejsce uwięzienia | Dolina Żalu |
Wyznawcy | czterorękie olbrzymy |
Thoweth to bóg vaihirów, czterorękich olbrzymów, uwięziony w Dolinie Żalu w Mroku.
Spłata długu[]
Trzysta lat przed spotkaniem Ust Ziemi z Key'lą pewnego dnia w Mroku pojawił się człowiek. Mężczyzna pokonał dziesięciu najlepszych wojowników spośród vaihirów i zażądał spotkania z Thowethem. Udał się do sanktuarium boga na górze, gdzie pokonał dziesięciu strażników, po czym Thoweth i mężczyzna odeszli. Bóg vaihirów ukazał się szamanom i widzącym wszystkich plemion i powiedział: „Idę spłacić stary dług, strzeżcie moich dzieci do dnia, w którym powrócę”.
Wojny Bogów[]
W czasie Wojen Bogów Thoweth zmierzył się z Gallegiem.
Na terenach graniczących z Wielkimi Stepami Galleg zmierzył się z Owerthem. Obaj przybyli w pełni swojej Mocy. Pan Burz zebrał w jednym miejscu wszystkich swoich awenderi, zstąpił ze swego królestwa i objawił się światu osobiście. Owerth zaczerpnął pełnię Mocy swych twórców i przybył jako czteroręka bestia z głową zwierzęcia. Ich ramiona sięgały ponad chmury, jeden krok miał dziesięć mil, a stopy rzeźbiły w ziemi doliny. Walczyli od świtu do zmierzchu, a wieczorem Owerth odwrócił się i zaczął uciekać, krwawiąc z licznych ran. Przebiegł kilkaset mil i daleko na wschodzie padł od ciosu bożej włóczni.
Szlak uroczysk powstałych w miejscu, gdzie spadła krew Owertha kończy się pięćset mil dalej na wschód wielkim Uroczyskiem zwanym Lennetr Owerth. Jest tak duże, że nikt nie zna jego prawdziwych rozmiarów. Lennetr Owerth w języku szczepów dawryjskich znaczy Śmierć Owertha albo Upadek Owertha. Dawryjczycy mówią, że przejęli tę nazwę od poprzednich plemion, które odeszły z tych ziem na wschód prawie pięćset lat temu.
Cytaty[]
- Nasz bóg mieszkał wtedy na szczycie wielkiej góry, daleko stąd. Odwiedzał nas, obdarowując dzieci błogosławieństwem duszy, czasem w postaci vaihira, a czasem jako sen, płacz słyszany nocą albo drzazga wbita w palec.
- Thoweth tkwi na samym skraju Doliny, pół dnia drogi od jej granicy, uwięziony łańcuchami z dymu i ciemnego światła w pułapce, którą zastawili Dobrzy Panowie.
- Thoweth stał półnagi, z czterema rękoma uniesionymi w górę. W trzech trzymał broń, miecz, topór i chyba krótką włócznię, czwarta, lewa dolna, była zaciśnięta w pięść. To była poza walki, poza gniewu i ruchu, który najpewniej miał na celu zdruzgotanie firmamentu. Bo bóg vaihirów objawił się tu jako kolos, gigant sięgający głową powały nieba.
- Pożywił się duszami tysięcy swoich dzieci i uciekł. Nie sądzę, by vaihirowie podnieśli się po czymś takim, ale to nawet lepiej. Nie byli niczym więcej niż rozumną bronią, stworzoną na jednej z Gałęzi przez dość głupią i arogancką odnogę ludzkości. Ich czas powinien dobiec końca całe wieki temu.